„Nie ma nieuleczalnych chorób, są tylko nieuleczalni pacjenci”.
Dr John Raymond Christopher
Znam osoby, które chorowały na śmiertelne choroby. Wśród nich były i takie, które odniosły zwycięstwo nad chorobą, jak i takie, które zostały pokonane… Dziś jestem jeszcze bardziej utwierdzona w przekonaniu, że zarówno sukces, jak i porażka rodzą się z tego samego nasienia: własnego przekonania.
Jakiś czas temu przyjaciółka poprosiła mnie o wskazówki, jak pomóc bliskiej osobie wydobyć się z ciężkiej choroby. Zaczęłam więc wymieniać jednym tchem, że codziennie powinno się zjeść trochę kurkumy, wypić zieloną herbatę, zmienić dietę itd. itd. Przyjaciółka zmartwiła się: wiedziała, że nie przekona chorego do takich rewolucji. Tymczasem właśnie w przekonaniu zasadza się szansa na powodzenie obranego leczenia. Bo choć wiele jest skutecznych metod leczniczych, to warunkiem koniecznym do wyleczenia jest zawsze odpowiednia fizjologiczna reakcja chorego. Przekonanie, że nie mamy wpływu na tę reakcję jest błędne! Nasze emocje i myśli, nasze nastawienie do obranego leczenia, ale i do samego siebie mają ogromny wpływ na pracę wszystkich naszych komórek. Potwierdzają to badania naukowe.
Placebo, nocebo i Hipokrates
Świadomy współudział pacjenta w zastosowanej terapii może zdecydować o powodzeniu każdego leczenia (nie tylko naturalnego). Efekt placebo jest powszechnie znany w medycynie. Własne nastawienie pacjenta może COKOLWIEK zamienić w TO JEDYNE cudowne lekarstwo. Z drugiej strony, niewiara nawet w obiektywnie najskuteczniejszy lek, spowoduje że pacjent nie zareaguje na niego prawidłowo i lek nie zadziała (efekt nocebo). Zaangażowanie chorego we własne leczenie jest koniecznością, z racji chociażby stawiania się na badania czy kolejne testy. Ale to nie jest wystarczające zaangażowanie pacjenta. Nie wystarczy dostarczyć swoje chore ciało w ręce rozmaitych specjalistów w oczekiwaniu, że „oni coś z tym zrobią”. Każdy uczciwy specjalista przyzna, że to, co dzieje się w organizmie pacjenta po zastosowaniu przepisanych lekarstw, zależy tylko i wyłącznie od samego chorego. Ważne, aby każdy z nas miał tego świadomość!
Już ponad 2000 lat temu ojciec medycyny, za jakiego uważa się Hipokratesa, uznający zdrowie chorego za najwyższe prawo (łac. salus aegroti suprema lex) zrozumiał, że właściwe leczenie ma polegać na wspomaganiu naturalnych procesów zdrowienia chorego. Zawarł tę mądrość w często cytowanej maksymie: 'Lekarz leczy, natura uzdrawia” (łac. Medicus curat, natura sanat ). Jakąż przenikliwością umysłu odznaczał się Hipokrates, który – choć nie był świadomy wielu współczesnych odkryć np. z psychoneuroimmunologii – sformułował to swoiste memento dla wszystkich „uzdrowicieli”: i lekarzy i szamanów.
Chciałabym Państwa przekonać za Hipokratesem, że leczenie to nie to samo, co uzdrowienie. Proszę się rozejrzeć wokoło: iluż leczonych nie zdrowieje! Pora wytłumaczyć cywilizowanemu człowiekowi, który tak bardzo zatracił poczucie własnej natury, że Hipokrates powiedział „Lekarz leczy, chory zdrowieje„. Bo natura to nie jakaś wyimaginowana zewnętrzna siła, bóstwo, fetysz. Natura to prawa i zasady, jakim od urodzenia podlegamy. Nie zależą od aktualnych odkryć naukowych, wynalazków techniki. Są obecne z ludzkością od samego początku. Nosimy je w sobie. Jeśli każdy z nas uświadomi sobie ten fakt i zaufa swojej naturalnej mądrości przy wyborze metody leczenia, nasza własna natura uzdrowi nas!
Leczenie skrojone na miarę
Natura człowieka różni się od natury ryby. Ale także natura pana Kowalskiego różni się od natury pana Nowaka! Dlatego- jeśli oboje zmagają się z ta samą chorobą, w tym samym stadium – terapia, która pomaga Panu Kowalskiemu, może nie pomóc panu Nowakowi. Nawet jeśli mają tę samą masę ciała, tą samą grupę krwi itd. I tak się właśnie dzieje. Procedury kliniczne nie uwzględniają niemierzalnych cech pacjentów, ich stanu emocjonalnego, życiowej filozofii, poziomu życiowej satysfakcji, relacji partnerskich itp. Tymczasem te niemierzalne cechy okazują się bardzo istotne w leczeniu. Jeśli obrana metoda terapeutyczna koresponduje z nimi właściwie, pacjent może naturalnie zdrowieć.
Będąc chorym trzeba zrozumieć, że nie ma innego uzdrowiciela, poza sobą samym. Każdy z nas może uzdrowić tylko jedną osobę w swoim życiu: siebie. Nie uzdrowię brata, mamy, babci… Oni muszą uzdrowić się sami wybierając świadomie i z pełnym przekonaniem jednego z wielu terapeutów, jedną z wielu metod leczniczych.
A ponieważ metod leczenia jest wiele, ważne jest przygotowanie, które każdy pacjent musi wykonać samodzielnie, zanim zdecyduje się na lekarza lub lek. To szczególnie istotne w przypadku, gdy chory pragnie skorzystać z medycyny naturalnej, która obecnie nie jest społecznie akceptowana i oficjalnie poddawana jest w wątpliwość. Aby zrównoważyć ten brak społecznej akceptacji (która jest przecież niezwykle ważna: niejednokrotnie pozwala przetrwać ciężkie chwile pacjentom poddawanym chemioterapii) chory musi być uzbrojony w merytoryczną wiedzę na temat obranej metody oraz w przekonanie, że ta metoda mu odpowiada i może jej zaufać. Tylko wtedy będzie konsekwentnie i z pełnym przekonaniem kontynuował trudną drogę leczenia naturalnego.
Samodzielny, świadomy wybór
Do żadnej metody nie wolno namawiać chorego na siłę. Jak najbardziej potrzebne jest dzielenie się z nim swoją wiedzą na temat jakiegoś lekarstwa, terapeuty, terapii, ale informacja ta powinna być dla pacjenta relacją, a nie namową. Proszę pamiętać, że o ile bliska osoba może być dla pacjenta inspiracją, źródłem wiedzy, to jednak to pacjent musi samodzielnie – bez nacisków – wiedzę tę przyswoić, i samodzielnie, z pełnym przekonaniem podjąć decyzję o wyborze leczenia. W przeciwnym razie – w obliczu ogromnego zaangażowania bliskiej osoby, niewspółmiernego do jego własnego zaangażowania – chory poczuje się winny. Jeśli okaże się, że nie starcza mu sił i wiary na spełnianie oczekiwań najbliższych, będzie to oznaczało wielki stres, który w każdej chorobie, szczególnie chorobie nowotworowej jest najistotniejszym czynnikiem przyspieszającym rozwój choroby…
Staram się przekonać każdego chorego, aby nie ulegał presji czasu i nie podejmował decyzji nt. leczenia pochopnie. Warto poświęcić tydzień, dwa, a może i więcej na lekturę, jak największej liczby publikacji nt. dostępnego leczenia konwencjonalnego i niekonwencjonalnego, na szczere rozmowy pełne dociekliwych pytań, z jak największą ilością specjalistów, na zasięganie, jak najwięcej opinii. A wszystko po to, aby dokonać świadomego wyboru i być uzbrojonym w wiedzę, która pozwoli przetrwać ewentualne trudne chwile podczas leczenia. W sparcie ze strony najbliższych jest nieocenioną pomocą w czasie poszukiwań odpowiedniej metody. O ile jednak na etapie podejmowania przez pacjenta decyzji o rodzaju leczeniu, każda przekazana mu uwaga, czy wątpliwość jest cenna, o tyle, gdy jest on już w trakcie obranej terapii, bliscy powinni zaakceptować wybór chorego i nie poddawać go w wątpliwość.
A dzieci?
Jestem mamą. Widzę, jak moje córki ufają bezgranicznie mojej i męża mądrości – niezależnie od jej obiektywnych rozmiarów. I właśnie o to chodzi, aby tym bezgranicznym zaufaniem wypełnić świadomość dziecka i wykorzystać je jako lekarstwo. Najpierw jednak rodzic powinien wsłuchać się w reakcje dziecka i poszukiwać jak najbardziej odpowiedniej metody, jak najbardziej odpowiedniego terapeuty. Ale nie powinien to być terapeuta dopasowany do rodzica, ale do dziecka. Warto np. obserwować, na widok, którego lekarza na twarzy dziecka pojawia się uśmiech. To są ważne sygnały! Trzeba też z dzieckiem rozmawiać o chorobie, o wspólnym życiu, planach itd. Trzeba słuchać, co dziecko nam mówi i uwzględnić jego życzenia. To ważne przed podjęciem decyzji o leczeniu. Przecież to ONO ma wyzdrowieć! A jeśli już metoda zostanie obrana, trzeba ją dziecku przekazać, z pełną wiarą w słuszność swojej decyzji. Na miarę możliwości rozumienia dziecka, trzeba mu wytłumaczyć, na czym polega leczenie, które przyniesie mu zdrowie. W ten sposób świadomość dziecka zostanie „włączona” do procesu leczenia.