Grypa a „efekt wybielacza” – c.d.

Ostatnia aktualizacja: 08.06.2019, Alicja (Primanatura)

„Grypę a efekt wybielacza” opublikowałam najpierw na salonie 24. Napisałam, że znajomy lekarz nie poprzestał na praktykowaniu medycyny w jedyny słuszny sposób, czyli ten nauczany na akademiach medycznych i szkoleniach organizowanych przez firmy farmaceutyczne i próbuje skutecznie pomóc pacjentom korzystając z wiedzy zdobywanej na własną rękę.

No i dostało się bohaterowi mojego wpisu zaocznie od sceptycznych komentatorów Salonu. Za co?

Zacytuję, co napisałam:

„Dziś, gdy chory obdarza go zaufaniem i przychodzi właśnie do niego po poradę, częściej sięga po leki homeopatyczne, czy inne alternatywne środki niż powszechnie stosowane leki alopatyczne, bo chce zainicjować bezpieczny proces leczniczy. Bezpieczny, to znaczy taki, który nie wiąże się z wystąpieniem groźnych dla zdrowia skutków ubocznych leków, ale i taki, który harmonizuje się z już rozpoczętymi wysiłkami podejmowanymi przez organizm.”

Rab Bożyj skomentował cynicznie: „Kolega nie poszerzył swej wiedzy na tyle, by wiedzieć, że środki homeopatyczne nie działają?” Wtórował mu KGOBISZ: „homeopatyczny lek działa głównie na psychikę. po prostu trzeba wierzyć że pomoże”. To jednak nie te komentarze sprowokowały mnie do napisania ciągu dalszego.

Niejaki Hans Kloss skomentował tak:

„Powinno się mu odebrać prawo wykonywania zawodu i tak samo konsekwentnie postępować w każdym podobnym przypadku. Niech sobie „leczy” ludzi czystą wodą jak babka, znachor, zielarz czy jak tam się zechce nazwać ale niech nie ukrywa się ze swoim znachorstwem za oficjalnym autorytetem medycyny i nie reklamuje siebie (fałszywie!) jako lekarza.”

Hmmm… Tak sobie myślę, że np. ś.p. prof. Religa – bezsprzecznie autorytet sam w sobie – bezsprzecznie korzystał z „oficjalnego autorytetu medycyny”, gdy od 2002 roku firmował swoim nazwiskiem margaryny – w Danii zakazane od 2003 roku ze względu na szkodliwość tłuszczów trans. W zeszłym roku, 2015, koniec z margarynami ogłosiła amerykańska FDA: „Koniec z margaryną w USA. Władze zakazują stosowania utwardzonych olejów roślinnych”. Takie urzędowe posunięcia są możliwe tylko na podstawie obszernego materiału dowodowego wskazującego na poważną szkodliwość zdrowotną produktów. Zanim zostaną uruchomione i wdrożone, problem pojawia się na forum kompetentnych specjalistów – w tym przypadku medyków opisujących, dyskutujących badania, przypadki w publikacjach medycznych (dr Budwig wskazywała na szkodliwość margaryn już w latach 50-tych zeszłego wieku!).

„Idealny lekarz” powinien śledzić aktualne publikacje. Ale „idealny lekarz” jest tylko człowiekiem. Ma dom, pasje itd, które angażują. Po pracy nie starcza czasu na weryfikowanie swoich narzędzi w dziesiątkach tytułów naukowych. I tak, zarówno pacjent, jak i lekarz zawierza „oficjalnemu autorytetowi medycyny”…

Pan dr Religa zapewne był świadomy co najmniej wątpliwych zalet margaryn. No, ale ponad nim jest przecież „oficjalny autorytet medycyny” – enigmatyczny byt o ogromnie dużej bezwładności – a tenże byt opowiadał się wtedy jeszcze i o dziwo nadal opowiada (!) za korzystnym wpływem margaryn na zdrowie. No i chce się zapytać, jak to jest z tym „oficjalnym autorytetem medycyny”? Fluktuuje, a wymaga się od nas, cobyśmy wierzyli w niego non stop…

Powrócę do tematu środków na przeziębienia i grypę, które działają na zasadzie „efektu wybielacza”.

Mamy zimową aurę. Media zalane są reklamami specyfików w rodzaju: „Dzieci nie płaczą, a ja jestem spokojna”.

To naprawdę bardzo szkodliwy efekt nadużywania „oficjalnego autorytetu medycyny”. I żadne ostrzeżenia w rodzaju: „Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki, bo każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu” nie dają efektu ostrzegawczego! Ostrożność konsumenta została wyłączona w momencie pokazania się na ekranie białego lekarskiego kitla.

Reklamy żerują na tym niekwestionowanym autorytecie, który Hans Kloss był uprzejmy przywołać negując metody terapeutyczne mojego znajomego lekarza, stosowane na świecie od ponad 200 lat i to na olbrzymiej grupie pacjentów. Społeczeństwo Indii to ponad 1,2 mld ludzi. Homeopatia jest tam stosowana jako terapia na równych prawach z allopatią. Gdyby tanie (!) leki homeopatyczne nie działały lub dawały niebezpieczne dla zdrowia skutki uboczne, czy powoływano by w Indiach ministra od spraw jogi i homeopatii? 🙂 (Premier Indii mianował ministra ds. jogi i homeopatii)

Dlaczego przyzwyczajanie ludzi do środków – jak to nazywam – „wybielających” czyli tych allopatycznych*, zwykle błyskawicznie wyłączających objawy choroby jest tak niebezpieczne?

Z trzech powodów.

Po pierwsze, tak jak wspomniałam w pierwotnym artykule: podobnie, jak wycofany już pyramidon, mają skutki uboczne. I o ile jednorazowe zastosowanie ich, co jakiś czas może nie być groźne, o tyle przyzwyczajenie konsumenta do sięgania po środek często, może doprowadzić do nawet śmiertelnego zatrucia, jak to z marca 2015: Mężczyzna zmarł po przedawkowaniu paracetamolu. Lek zniszczył mu wątrobę i nerki

Po drugie:

Ból łatwo „wyłączyć” odpowiednio silną tabletką i równie łatwo do tego wyłączania się przyzwyczaić sięgając po „anty-ból”, „anty-gorączkę”, „anty-zatoki” itd za każdym razem, gdy pojawia się najmniejszy objaw. W ten sposób usypiamy własną czujność. Czy objaw ma charakter incydentalny,  czy się nasila, czy się powtarza? Dlaczego? Czy to efekt wczorajszego zdenerwowania? Może wystarczy zrobić sobie drzemkę, albo pomedytować? A może to objawy, którymi organizm chce nam zakomunikować, że nie radzi sobie z naszym przepracowaniem i jeśli nadał sygnały te będziemy ignorować, stan zapalny usypiany odpowiednimi „wybielaczami” przejdzie w stan przewlekły, a później nowotworowy? Gdy w samochodzie zapali się czerwona lampka ostrzegawcza, nie wykręcisz jej prawda?

Po trzecie, tak , jak napisałam:

„Zupełnie wyzuto z naszej głowy zrozumienie, że objawy które nazywamy „objawami choroby”, są de facto oznakami zdrowienia i, że lecząc chorego, lekarz nie powinien blokować objawów (chyba, że bezpośrednio zagrażają życiu), ale z nimi współpracować w celu doprowadzenia procesu leczniczego do udanego końca!”

Bo katar jest potrzebny, aby oczyścić z bakterii lub wirusów śluzówkę nosa. Bo kaszel jest potrzebny z tychże samych powodów. Bo gorączka jest potrzebna, aby podnieść ilość komórek odpornościowych i dzięki temu zaatakować skutecznie drobnoustroje, które spowodowały infekcję.

Katar, kaszel, gorączka – to wszystko niewygoda. Tak, prawda. Ale jedyny bezpieczny sposób na skuteczne wyleczenie z infekcji ma w swoim instrumentarium tylko nasz własny układ immunologiczny, z którym należy współpracować, a nie blokować go środkami przeciwgorączkowymi, przeciwkaszlowymi, przeciwkataralnymi. Pamiętając, że czas choroby to czas zdrowienia – trzeba go sobie podarować na kurację „bez wybielaczy”. Na pewno skorzysta na tym nasza własna odporność. „Ponieważ jesteś tego wart/warta” 🙂

A odpowiedzialnym za powszechną, medialną popularyzację „leczniczych wybielaczy” powinno się – parafrazując mojego komentatora Hansa Klossa – „odebrać prawo wykonywania zawodu i tak samo konsekwentnie postępować w każdym podobnym przypadku. (…) niech nie ukrywają się (…) za oficjalnym autorytetem medycyny i nie reklamują siebie (fałszywie!) jako lekarzy.” No chyba, że „oficjalny autorytet medycyny” działa na zasadzie „efektu wybielacza” sumień…

*Na marginesie polecam przeczytanie: Homeopatia – kto ją traktuje niepoważnie? Środki homeopatyczne też potrafią zadziałać szybko i np. obniżyć gorączkę już w 15 minut po podaniu.

Możliwość komentowania została wyłączona.