O hemochromatozie, Alzheimerze, anemii, epidemiach, słabych mężczyznach, kaszkach dla niemowląt i coraz bardziej chorych dzieciach – czyli o żelazie, którego powinno być w sam raz, ale nie za dużo

Ostatnia aktualizacja: 08.06.2019, Alicja (Primanatura)

Uważaj na żelazo, bo Twój mózg może zardzewieć od środka! To nie żarty. Nie suplementuj go swobodnie. Bardziej prawdopodobna jest śmierć z nadmiaru, niż niedoboru żelaza. Nadmiar żelaza może bowiem pogrążyć Twoje szanse w walce z wirusami, bakteriami, grzybami a nawet rakiem. Bo „nowe życie”, które ma zamiar rozpanoszyć się w naszych ciałach, właśnie na żelazie rośnie w siłę.

Szokujące? Ale ma sens i wynika z fizjologii. A nawet odcisnęło się w naszych genach. Tak brzmi mniej więcej przesłanie pierwszego rozdziału bestsellera „Survival of the Sickest” Sharona Moalema. Gorąco polecam całą książkę – piszę o niej więcej tutaj – a w tym artykule odniosę się do tego, o co Moalemowi chodzi z żelazem. Aby, nie przekręcać przekazu Moalema, moje prywatne komentarze zaznaczyłam mniejszą czcionką, co wcale nie znaczy, że nie są istotne 🙂

Jak dochodzi do kontrowersyjnych odkryć

Nauka ma to do siebie, że jest wynikiem pracy zespołowej. Naukowcy wzajemnie inspirują się do podejmowania badań w danej dziedzinie, najczęściej poszerzają te same przetarte już przez kogoś szlaki. I tak oto ilość publikacji naukowych na temat korzyści z suplementacji żelaza jest ogromna. Bez wątpienia bowiem stwierdzono, że niedobór żelaza osłabia organizm, a w przypadku małych dzieci może nieodwracalnie zaburzyć ich rozwój psychomotoryczny. Dlatego właśnie zaszczepiono nam troskę o przeciwdziałanie anemii u dzieci, a także dorosłych.
Od czasu do czasu w nauce pojawiają się jednak nieoczekiwane wyniki.

Odkrycie Weinberga

Najsłynniejszym badaczem ciemnej strony żelaza jest profesor Eugene D. Weinberg – mikrobiolog z Uniwersytetu w Indianie w USA. Zadecydował o tym przypadek.

W 1952 roku zajmował się testowaniem, jakie składniki odżywcze obniżają skuteczność tetracykliny – antybiotyku, który zażywała wtedy jego żona. Ku wielkiemu zdumieniu, najsilniejszy wzrost bakterii zaobserwował w szalce, do której dodano żelazo. Wzrost bakterii był ogromny pomimo, że w szalce umieszczony był też antybiotyk. Żaden inny dodatek nie spowodował tak bujnego rozrostu bakterii jak żelazo.

To doświadczenie zaintrygowało Weinberga tak mocno, że żelazu poświęcił odtąd całą pracę naukową. Przez 50 lat prowadził badania, które zwieńczone zostały w 2004 roku wydaną przez niego książką pt. „Exposing the Hidden Dangers of Iron: What Every Medical Professional Should Know about the Impact of Iron on the Disease Process” (pol. Odsłaniamy ukryte zagrożenie żelazem: co każdy lekarz powinien wiedzieć o wpływie żelaza na proces chorobowy).

Odkrycie Moalema

Sharon Moalem rozpoczął swoją pracę badawczą jako nastolatek. Gdy miał 15 lat jego ukochany dziadek w wieku 71 lat zachorował na chorobę Alzheimera. Rozwijająca się choroba dziadka rozbudziła w młodzieńcu chęć poznania jej przyczyny, by pomóc w leczeniu.

Moalema zawsze intrygowało to, że dziadek przez całe swoje życie regularnie oddawał krew. Co ciekawe – jak twierdzi Moalem – dziadek nie robił tego z pobudek altruistycznych, ale dlatego, że po każdym oddaniu krwi czuł się lepiej. Moalem instynktownie czuł, że jest to bardzo ważny objaw, ale czego?

Próbował szukać pomocy w wyjaśnieniu tej kwestii zarówno u swojego nauczyciela biologii, jak i lekarza rodzinnego. Bezskutecznie. Był tak silnie zdeterminowany, że spędzał godziny w bibliotece przeszukując medyczną literaturę. I w końcu – będąc jeszcze uczniem szkoły średniej – znalazł to, czego szukał.

Odkrył, że dziadek przez całe życie cierpiał na niezdiagnozowaną hemochromatozę – chorobę genetyczną, która powoduje akumulowanie dużych ilości żelaza w różnych organach, co niemal dosłownie powoduje ich rdzewienie.

12 lat po śmierci dziadka Moalem znalazł przeczuwany związek między hemochromatozą a chorobą Alzheimera, o czym można przeczytać w artykule opublikowanym w „The Globe and The Mail” pt.Teenager Sharon Moalem suspected his grandfather’s Alzheimer’s was linked to a buildup of iron in his brain. Years later, he proved it” (pol.  Nastolatek Sharon Moalem podejrzewał, że choroba Alzheimera u jego dziadka była związana z gromadzeniem żelaza w mózgu. Po latach udowodnił to.)

 

Hemochromatoza – spadek po Wikingach?

Przypadek dziadka zainspirował młodego Moalema tak silnie, że w późniejszej już dorosłej praktyce badawczej skoncentrował się właśnie na hemochromatozie i żelazie. Nic dziwnego, że w końcu ścieżki badawcze Moalema i prof. Weinberga zeszły się razem.

W 2004 roku opublikowali wspólnie w czasopiśmie „Biometals” pracę pt. Hemochromatosis and the enigma of misplaced iron: implications for infectious disease and survival. (pol. Hemochromatoza a zagadka niewłaściwe ulokowanego żelaza: konsekwencje dla chorób infekcyjnych i szans przeżycia.).

Hemochromatoza jest efektem mutacji genetycznej obecnej u ok. 30% ludności zamieszkującej Europę Zachodnią (prawdopodobnie są to potomkowie Wikingów). Jeśli masz przodka pochodzącego z tego regionu – ostrzega Moalem – istnieje 1/3 do 1/4 szansy, że odziedziczyłeś ten gen, tak jak odziedziczył go także Moalem, oczywiście po swoim dziadku.

Posiadanie 1 genu hemochromatozy nie jest równoznaczne z zachorowaniem – objawy choroby pojawiają się bowiem tylko u 1 na 200 osób z mutacją, to jest u osób posiadających 2 zmutowane geny. W przypadku Moalema choroba pojawiła się książkowo – około 18 roku życia zaczął odczuwać nasiloną bolesność (stawów?),  a później zaczął obserwować u siebie charakterystyczne dla hemochromatozy plamy na rękach i nogach.

Nieleczona hemochromatoza prowadzi do śmierci w dojrzałym wieku, zwykle po 5 latach od ujawnienia się pierwszych objawów. Dziadek Moalema przeżył 76 wiosen (zmarł dopiero po 5 latach ciężkich zmagań z chorobą Alzheimera). Na przykładzie dziadka autor przekonał się, że odpowiednia dieta uboga w żelazo (Moalem jest na diecie wegetariańskiej) i regularne upuszczanie krwi trzyma hemochromatozę w ryzach. Na spokojnie zajął się zatem szukaniem ewolucyjnej zasadności tej choroby. Miał przeczucie, że istnieje. I znalazł.

Żelazo – co za dużo, to niezdrowo

„Wiecie, co znaczy powiedzenie za dużo tego dobrego?”

– pyta Moalem w kontekście żelaza.

Oczywiście, że nie wiemy. Jesteśmy przeczuleni na punkcie potencjalnej anemii. Brak żelaza objawiający się bladą skórą, poczuciem wyziębienia, psychicznym rozbiciem, dużym zmęczeniem to częsty powód wizyty u lekarza. Spadek żelaza powoduje spadek hemoglobiny (Hb) i erytrocytów, dlatego jesteśmy niedotlenieni, a co za tym idzie czujemy się osłabieni, a nasza odporność może źle funkcjonować.
Anemia (niedokrwistość) stała się więc stanem bezwzględnie niepożądanym i nauczyliśmy się zawczasu przed nią chronić. Aby jej przeciwdziałać, wdrażamy profilaktyczną suplementację już na etapie niemowlęcym, wzbogacając żywność w żelazo. Dla niemowląt, które za wszelką cenę chcemy uchronić przed anemią, kupujemy specjalne mleka i kaszki z żelazem, a w późniejszym wieku dożywiamy je wzbogacanymi żelazem sokami owocowymi, płatkami śniadaniowymi, a nawet słodyczami.

Jak pisze Moalem, 35 lat temu w Nowej Zelandii w trosce o zdrowie niedożywionych maoryskich dzieci, w gabinetach lekarskich prowadzono rutynową suplementację żelazem. Zaobserwowano jednak, że u dzieciaków suplementowanych 7-krotnie wzrosły zachorowania na infekcje meningokowe i posocznice (sepsy).

Podobne doświadczenia po suplementacji żelaza zaobserwował lekarz John Murray, który leczył nomadów w obozie dla uchodźców w Somalii. Jego pacjenci byli anemiczni, ale wolni od chorób zakaźnych. Murray postanowił włączyć suplementację żelaza tylko u połowy swoich pacjentów. I jak się zapewne domyślasz, pacjenci, którym podał żelazo nagle zaczęli zapadać na infekcje.

Jak to możliwe?

A tak, że żelazo pożądane jest przez wiele form życia na Ziemi.

„Znalezienie, kontrolowanie i używanie żelaza jest strategią życia. Dla bakterii, grzybów i pierwotniaków, ludzka krew i tkanka to kopalnia żelaza. Dodać za dużo żelaza do ludzkiego systemu to, jak nakrywać im do stołu.”

– pisze Moalem.

Samiec słabszy, bo bardziej uzbrojony w żelastwo

Pamiętam moje ogromne zdumienie, gdy w liceum po raz pierwszy przeczytałam, że w czasie występujących w historii pomorów ginęło więcej silnych dojrzałych mężczyzn niż kobiet i dzieci.

Nie zdziwiły mnie więc przywołane przez Moalema dane statystyczne o śmiertelności w czasie epidemii dżumy w Londynie w 1625 roku. Czarna zaraza zabiła wówczas 2 razy więcej dojrzałych mężczyzn (w wieku między 15 a 44 rokiem życia) niż kobiet w tym samym wieku.

Naukowcy Oliver Restif i William Amos z wydziału weterynarii i zoloogii Uniwersytetu w Cambridge – autorzy publikacji „The evolution of sex-specific immune defences” zapewne wytłumaczyliby ten fakt swoją teorią o ewolucyjnym upośledzeniem funkcji immunologicznych mężczyzn z powodu innego niż kobiety stylu życia. Innego, czyli intensywnie kręcącego się wokół ryzykownych walk o dominację i maniakalnej seksualności dla przetrwania gatunku, oczywiście 🙂 – w imię dewizy: „live fast, die young” (pol. „żyj szybko, umieraj młodo”). Ich hipoteza została nagłośniona w 2010 roku przez angielski magazyn The Telegraph .
Wcale mnie jednak nie przekonują.
Znam wielu mężczyzn z pokolenia moich dziadków, którzy w dzieciństwie nie dojadali, w młodości „brykali”, a nawet, którzy doświadczyli wyniszczających warunków życia w obozach koncentracyjnych (podobnie jak i dziadek Moalema), a dożyli sędziwego wieku. Jednocześnie coraz częściej spotykam się z przedwczesną śmiertelnością obu płci w moim, super odżywionym, „wyfitnessowanym” pokoleniu 40-latków.

Moalem ma moim zdaniem bardzo logiczne ewolucyjne wytłumaczenie dla paradoksu, który mnie kiedyś zdumiał.

Przytacza słowa profesora Stephena Ell’a, który w pracy Immunity as a factor in the epidemiology of medieval plaque” (pol. Odporność jako czynnik w epidemiologii średniowiecznej zarazy) stwierdził, że:

to „zawartość żelaza odzwierciedla(ła) śmiertelność.”

Zatem dawniej kobiety radziły sobie z epidemią lepiej. Miały niższy poziom żelaza od mężczyzn, bo podlegały comiesięcznym cyklom krwawienia i w ten sposób regularnie traciły swoje zasoby żelaza (dawniej, bo już teraz się suplementują w obawie przed anemią). Średniowieczne dzieci, podobnie jak i osoby starsze, były wówczas najczęściej niedożywione, a zatem anemiczne, z niedoborem żelaza.

W średniowiecznej populacji, podobnie jak i dziś, to mężczyźni w wieku rozrodczym mieli i mają w organizmie najwięcej żelaza. Co to ma dorzeczy?

Gdy układ immunologiczny rusza do ataku przeciwko patogenom, w pierwszej kolejności na linię frontu wystawia makrofagi – komórki odpornościowe, których zadaniem jest przechwycić wroga i przetransportować go do węzłów chłonnych w celu zanalizowania i opracowania strategii obronnej. Ale makrofagi są też wykorzystywane do wewnętrznego transportu jonów żelaza!

Ofiary dżumy umierały w mękach, między innymi doświadczając rozrywania węzłów chłonnych w pachwinach. Działo się tak dlatego, że zanim makrofagi dotarły do węzłów, bakterie dżumy zdążyły się wielokrotnie namnożyć wykorzystując zawarte w makrofagach żelazo. A w makrofagach silnych, zdrowych mężczyzn znajdowało się przecież więcej żelaza niż w makrofagach anemicznych kobiet, dzieci i starców.

Anemia i hemochromatoza – dwie skuteczne strategie dla zdrowia

Zdrowy człowiek ma w całym ciele zaledwie 3-4 g żelaza, przy czym większość mieści się w hemoglobinie we krwi i praktycznie podlega ciągłej recyrkulacji, co znaczy, że żelazo z rozpadających się krwinek, o ile nie opuści organizmu w wyniku krwawienia – jest przechwytywane i z powrotem wykorzystywane do tworzenia nowo powstających krwinek.

Jeśli bilans żelaza podlegającego recyklingpwi jest ujemny, organizm musi dołożyć nieco z pożywienia. Są to z reguły nieiwelkie ilości, dlatego mechanizm wchłaniania żelaza nie jest wydajny. Żelazo potrzebne do tworzenia krwinek przechwytywane jest w jelitach przez transferyny i dostarczane do szpiku, gdzie „wkuwane” jest w erytrocyty. Wszelkie nadwyżki żelaza pojawiające się w obiegu z żywności są jak najszybciej konfiskowane przez specjalne białko ferrytynę zawarte w komórkach jelita.  Nabłonek jelita podlega regularnemu złuszczaniu i w ten sposób organizm pozbywa się zamknięych w ferrytynie, nadprogramowych molekuł żelaza. Ale jeśli wciąż spożywamy więcej żelaza, niż komórki nabłonkowe jelit mogą pomieścić, wówczas ferrytyna kieruje żelazo do magazynu głównego – wątroby. Jeśli w wątrobie nie ma już miejsca, wówczas żelazo magazynowane jest w innych organach, co jak się okaże ma katastrofalne skutki dla zdrowia.
Medycy są przekonani, że magazynowane w organach żelazo może być wykorzystywane przez organizm w okresach niedoboru, by przeciwdziałać anemii w przyszłości, ale prof. Weinberg – ale jak twierdzi w wywiadzie udzielonym tutaj P. D Manganowi, autorowi wielu poradników w tym „Dumping Iron: How to Ditch This Secret Killer and Reclaim Your Health” (pol. Upuszczanie żelaza: jak wykopać tego skrytobójcę i odzyskać zdrowie) – nie są mu znane żadne dowody naukowe, by tak się działo. Sugeruje zatem, że żelazo raz odłożone „na bok” przez ferrytynę nigdy nie dostanie się do szpiku, by wypełnić swoją główną misję, czyli posłużyć do utworzenia czerwonych ciałek krwi! I wygląda na to, że to nie banalna kwestia marnotrawstwa, ale bardzo groźne, śmiertelne wręcz ryzyko!

Wiemy już czemu służy gorliwość w sprzątaniu żelaza. Nasz organizm bacznie strzeże, by żadne wolne jony tego metalu nie dostały się w niepowołane ręce. Dlatego obszary, które szczególnie narażone są na atak patogenów, jak jama ustna, oczy, uszy, nos, a także genitalia to strefy specjalne – „anemiczne”, blade, pozbawione wolnego żelaza (w postaci jonów). Pojawiające się tam wydzieliny (ślina, łzy i śluz) bogate w wyspecjalizowane białka chelatujące (takie jak laktoferyna) mają za zadanie zaaresztowanie każdej napotkanej molekuły żelaza. Wszystko po to, by potencjalny wróg nie mógł się wzmocnić po sforsowaniu bramy.

A jeśli mimo to patogen da radę o własnych siłach przedrzeć się głębiej, wówczas układ odpornościowy wszczyna tzw. odpowiedź ostrej fazy. Jednym z jej zadań jest uzbrojenie krwi nie tylko w walczące przeciwciała, ale i w więcej protein wyłapujących (chelatujących) żelazo! W efekcie ilość żelaza we krwi i w obszarze objętym infekcją drastycznie spada. Doświadczamy tymczasowej anemii. Wszystko po to, by sprawniej poradzić sobie z infekcją.

Suplementacja żelaza w czasie „tymczasowej” anemii – o czym będzie jeszcze mowa – jest bardzo szkodliwa.

I teraz uwaga! Ta dam! 🙂 U osób z hemochromatozą – oczywiście – żelazo występuje w nadmiarze i nie mieści się w wątrobie. Znajdziemy je zdeponowane w dużych ilościach w komórkach skóry, serca, w stawach, śledzione, a nawet mózgu. Jest jednak jeden rodzaj komórek, które u pacjentów z hemochromatozą mają mniej żelaza, niż u osób zdrowych. To makrofagi!

Makrofagi „hemochromatyczne” mają znacznie mniej żelaza niż makrofagi u osób bez mutacji. Najprawdopodobniej zatem osoby posiadające w średniowieczu mutację dziadka Moalema, były bardziej odporne na średniowieczne zarazy, które wymordowały ogromną ilość znacznie zdrowszych mieszkańców Europy (niektórzy twierdzą, że czarna zaraza pochłonęła nawet połowę populacji Europy!).

Osoby z hemochromatozą, dzięki swoim „anemicznym” makrofagom przeżyły średniowieczne epidemie w znacznej większości i – co ważne- zdążyły się rozmnożyć. A co, że przez mutację żyły zapewne krócej? No cóż, z punktu widzenia ewolucji liczy się przede wszystkim efekt rozmnożenia, a nie dożycia sędziwej starości. I właśnie w tym kontekście mutacja genu, jaka przypadła w udziale autorowi książki, okazała się korzystna ewolucyjnie – dlatego nosiciele genu hemochromatozy są dziś obecni w Europie w tak dużym procencie.

Uwaga! Są patogeny, które potrafią czerpać żelazo nie z makrofagów, ale z zapasów gromadzonych w organach. Zaliczyć do nich należy morską bakterię mięsożerną (!)- przecinkowca Vibrio vulnificus, normalnie zasiedlającą wody tropikalne, a od niedawna obserwowaną także w Bałtyku. Bywa również obecna w owocach morza (krewetki, ostrygi). Jest szczególnie niebezpieczna dla osób z hemochromatozą. Może prowadzić do gwałtownych zakażeń, grożących sepsą.

Żywność wzbogacana żelazem a zapaść zdrowotna u dzieci i dorosłych

Po przeczytaniu moalemowych rewelacji o żelazie, natychmiast przyszła mi na myśl epidemia hospitalizacji małych dzieci w Polsce, o której ostatnio głośno dzięki społecznemu zaangażowaniu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach STOP NOP. Bez wątpienia ingerencja szczepień w niedojrzały układ immunologiczny małego dziecka powinna być brana pod uwagę jako potencjalna przyczyna numer 1 faktu, że w 2013 roku aż o 60% wzrosła hospitalizacja polskich niemowląt w porównaniu z rokiem 2003 – ze 199 tys. do 318 tys. przypadków!
STOP NOP na poparcie swej tezy podkreśla, że od 2003 roku wprowadzono więcej szczepień obowiązkowych w okresie niemowlęcym. Rzeczywiście, od 2003 do 2013 roku niemowlakom 3-krotnie rozszerzono kalendarz szczepień (w sumie o 5 dawek):
– 1 dawkę szczepionki przeciwko Polio IPV w 5 miesiącu życia (2003), zmienioną rok później na 2 dawki jak niżej
– 2 dawki szczepionki przeciwko Polio IPV w 3/4 i 5/6 miesiącu życia (2004),
– 3 dawki szczepionki przeciwko HiB w 2, 3/4 i 5/6 miesiącu życia (2007).
(źródło)
A co, jeśli do mętliku, jaki być może w układzie immunologicznym i nerwowym niemowląt powodują szczepienia, dodamy zbyt gorliwą suplementację żelaza w czasie ciąży i po porodzie? Napisałam wcześniej, że zdaję sobie sprawę, że żelazo jest niezbędne do prawidłowego rozwoju dziecka od momentu poczęcia. Ale może jest coś na rzeczy z tym żelazem i zapaścią zdrowotną niemowląt? Z każdym dziesięcioleciem dysponujemy przecież większą niż dawniej wiedzą, lepszymi warunkami sanitarnymi, znacznie bardziej zaawansowaną nauką no i lepiej (?) się odżywiamy, a paradoksalnie efekty zdrowotne w skali kraju są żadne. Więc może jednak ta zapaść zdrowia polskich niemowląt to po części efekt przekarmienia dzieci żelazem?

Kolejny argument Moalema może to sugerować. Przywołuje on kalifornijskie badanie, w którym na 69 niemowląt, u których stwierdzono botulizm (zakażenie sporami bakterii Clostridium botulinum – laseczką jadu kiełbasianego), wszystkie, które zmarły (10) były karmione sztucznym pokarmem wzbogaconym żelazem. Co ciekawe, żadne z dzieci karmionych naturalnie piersią nie zmarło, a do tego choroba objawiła się u nich w późniejszym wieku, co przyczyniło się do łagodniejszego przechorowania.

Żelazo to trzeci składnik odżywczy tuż po witaminie C i wapniu, który najczęściej suplementujemy, często nawet o tym nie wiedząc. Lista przetworzonej żywności, do której dodaje się żelazo jest coraz dłuższa. Za wszelką cenę chcemy uniknąć anemii. I paradoksalnie stając się coraz lepiej odżywieni żelazem, coraz bardziej chorujemy. Wspominałam już o moim pokoleniu, prawda? 40-latkowie zaczynają chorować na choroby przewlekłe.
We wspomnianym wywiadzie prof.Weinberg – na podstawie swoich ponad 50-letnich badań – stwierdza bez ogródek,  że nadmiar żelaza w diecie ma związek nie tylko z chorobami infekcyjnymi, ale także z epidemią chorób przewlekłych, jak:
– choroby układu krążenia (zawał serca – I miejsce, a udar mózgu – II miejsce w światowych statystykach śmiertelności w krajach uprzemysłowionych – dane z 2011 roku, patrz tabelka  ),
– nowotwory (rak płuc – III miejsce),
– demencje starcze (choroba Alzheimera – IV miejsce).
Otyłość oraz nadmierne starzenie komórek też mają wg Weinberga związek z większą akumulacją żelaza.
Wniosek zatem nasuwa się taki:
im mniej żelaza zmagazynowaliśmy w ciele, tym jesteśmy zgrabniejsi, młodsi, zdrowsi i tym dłużej żyjemy.
Wywraca to do góry nogami aktualny porządek, prawda? Przecież uczy się nas, że duża ilość żelaza to gwarancja zdrowia i silnego układu odpornościowego, że dobrze jest je sobie zmagazynować na zapas.

Logiczny wywód Moalema sugeruje jednak, że to niedobrze. Że w czasie występujących w przeszłości epidemii, wysoka zawartość żelaza w organizmie ewidentnie skracała życie. Dr Weinberg i Moalem zgodnie twierdzą, że mechanizm ten (niekorzystny wpływ nadmiarowego żelaza) to paląca kwestia dotycząca naszego zdrowia dzisiaj. I że aktualne zalecenia odnośnie suplementacji żelaza powinny zostać szczegółowo zweryfikowane przez naukę. We wspólnej publikacji naukowej z 2004 roku konstatują:

„W warunkach klinicznych, gdy pacjent wykazuje niedobory żelaza, należy starannie ocenić przyczynę. Suplementacja żelaza może bowiem niekorzystnie odbić się na zdrowiu tych osób, u których uruchomiła się odpowiedź ostrej fazy na zakażenie, zranienie lub stres, lub u których występują geny predysponujące je do nadmiernego obciążenia żelazem”

Tymczasem upłynęło 13 kolejnych lat wzbogacania żywności żelazem.  Tak jak w przysłowiu, w nauce pierwsza jaskółka wiosny nie czyni. By powszechnie zaakceptowano wnioski płynące z nowych ścieżek badawczych, musi uzbierać się odpowiednia ilość badań – tzw. literatura. Na całym świecie, nie tylko u nas, wdrażanie nowych odkryć naukowych idzie topornie. Wystarczy spojrzeć na dominujące na forach internetowych porady na temat suplementacji żelazem, czy handlową popularność produktów oznaczonych dopiskiem – „wzbogacony żelazem”. Na już potrzebna jest przemyślana edukacja. Na już potrzebne są odgórne urzędnicze opracowania procedur medycznych i decyzje w sprawie zakazu dodawania żelaza do przetwarzanej żywności. Ale wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi biznes, szczególnie trudno wprowadza się rewolucyjne zmiany. Nowe naukowe spojrzenie na rolę żelaza dla zdrowia kłóci się przecież z miliardami dolarów zainwestowanych w linie produkcyjne funkcjonalnej żywności, np. wzbogacanego żelazem mleka modyfikowanego dla niemowląt. Czy przemysł spożywczy i farmaceutyczny może wprowadzić takie zmiany z dnia na dzień?

Strategia trzecia – słuchajmy mistrzów sędziwych, najlepiej tych do końca zdrowych na ciele i umyśle

Początki flebotomii sięgają starożytności. Już w Egipcie upuszczano krew w celach leczniczych. Co ciekawe metoda ta była znana i stosowana na całym świecie. Jak pisze Moalem, szczyt flebotomii nastąpił w XIX wieku. Krew upuszczano w niemal każdej kondycji zdrowotnej.

Wraz z nadejściem nowej ery Evidence-Based-Medicine (medycyny opartej na dowodach naukowych), flebotomia – niezrozumiała wówczas dla nauki terapia została odsądzona od czci i wiary. Jako barbarzyńską i bezcelową odesłano ją do lamusa. Zapewne przyczyniło się do tego wiele udokumentowanych w historii przypadków zaszkodzenia choremu – co było bardzo prawdopodobne chociażby ze względów sanitarnych, czy też niskiego wykształcenia lekarzy. Ale dziś, gdy już tyle wiemy i stosujemy flebotomię oficjalnie do leczenia w hemochromatozie i innych chorobach krwi, powszechne stanowisko względem upuszczania krwi nadal trąci ignorancją. W Wikipedii możemy np. przeczytać:

„Upuszczanie krwi czasami mogło wywrzeć pozytywny wpływ na pacjenta, przy czym były to głównie korzyści psychiczne (tzw. efekt placebo) które równoważyły dolegliwości fizjologiczne wywoływane tym zabiegiem. Pacjent cierpiący na nadciśnienie powinien poczuć ulgę, ale nic poza tym.”

Nic poza tym???

Dziadek Moalema żył z hemochromatozą aż 76 lat. Skutecznie opierał się „rdzewieniu”, bo regularnie oddawał krew. Choć nie wiedział o swojej chorobie, kierując się intuicją fundował sobie leczniczo regularne upuszczania krwi.

Na szczęście – pomimo utrzymywania lekceważącego do niej stosunku – flebotomia została przywrócona do łask jako bardzo bezpieczna i skuteczna metoda leczenia objawów hemochromatozy. Objawów, bo narazie wadliwego genu hemochromatozy wyleczyć się nie da. Evidence-Based-Medicine nie wymyśliła narazie nic lepszego, co Moalem kwituje tak:

„I tak medycyna dostała prostą nauczkę: środowisko naukowe znacznie więcej nie rozumie, niż rozumie.”

We wspomnianym wywiadzie z 2015 roku 93-letni wówczas prof. Weinberg został zapytany o to, jak sam dba o niski poziom zmagazynowanego żelaza. Oto, co odpowiedział:

„Po tym, jak moja żona wkroczyła w menopauzę, zaczęła regularnie oddawać krew do Czerwonego Krzyża. Oddała już w sumie 52 litry krwi. Teraz ma 87 lat i jest całkiem zdrowa. Ja biorę 200 mg aspiryny dziennie plus 10 mg blokera kanału wapniowego w postaci amlodypiny, która obniża ciśnienie krwi i hamuje pobieranie żelaza do komórek. (żelazo wchodzi do komórek przez kanały wapniowe). Moja ferrytyna jest na poziomie 43 ng/ml. Prawdopodobnie mógłbym ją jeszcze obniżyć, gdybym zarzucił jedzenie zbóż, które wzbogacane są przez przetwórców nadmiernymi ilościami żelaza. Proszę bowiem zauważyć, że FDA (amerykański odpowiednik Głównego Inspektora Sanitarnego) wymaga aby, przetwórcy żywności obowiązkowo dodawali duże ilości żelaza do mąki, kaszki kukurydzianej, kaszy manny i ryżu.”

Chyba polubię pijawki 🙂